Jest początek maja. Pan Marek wraz z rodziną jedzie przez Włocławek. Na Alei Kazimierza Wielkiego, na łuku drogi, stoją policjanci z włocławskiej drogówki i przy pomocy radaru Iskra 1 mierzą prędkość przejeżdżających pojazdów. Zatrzymują kierowcę i twierdzą, że jechał dwukrotnie prędzej niż powinien.

To absurd. Po pierwsze wynik z pomiarów, który wskazywał o przekroczenie prędkości o 51 km/h - jazda z taką prędkością byłaby  niemożliwa z uwagi na katastrofalny stan drogi, o którym właśnie dyskutowałem z żoną, a po drugie jest to obszar zabudowany i jechałem zgodnie z przepisami - stanowczo twierdzi kierowca i odmawia przyjęcia mandatu.

Tłumaczy, że tak zwane "suszarki"  są ręcznym pomiarem prędkości, ale nie są wyposażone w video rejestrator.


Wątpliwości pana Marka  budzi także miejsce, w którym ustawili się policjanci. W pobliżu bowiem są usytuowane linie wysokiego napięcia, a instrukcja obsługi radaru zabrania używania sprzętu w pobliżu sieci energetycznych, włączonych wiatraków, CB-radia, telefonów komórkowych i każe celować w pojedyncze samochody, gdy w polu rażenia radaru nie ma innych ruchomych obiektów.

Pan Marek mandatu nie przyjął i postanowił swojej prawdy dochodzić w sądzie. Ale jest problem, bo na czterech rozprawach nie pojawił się policjant kontrolujący pojazd. Najpierw był na zwolnieniu lekarskim, potem na urlopie, za trzecią nieusprawiedliwioną nieobecność sąd wymierzył mu karę finansową. Dlaczego nie pojawił się w sądzie w poniedziałek? Być może dowiemy się podczas kolejnej rozprawy.

Nie ukrywam, że są to dla mnie dodatkowe koszty, bo przyjeżdżam z innego miasta. Przekroczyły zapewne wartość mandatu, ale nie poddam się. Może inni kierowcy też baczniej zaczną przyglądać się, w jakich warunkach i czy do końca zgodnie z instrukcją są namierzani przez policjantów posługujących się Iskrą 1 stwierdził pan Marek.

Przeczytaj także tutaj