Nasza pływająca scena wśród najgłupszych inwestycji?
Jedną z „bohaterek” tekstu Szymona Krawca „Najgłupsze inwestycje w Polsce” jest nasza pływająca scena, która częściej cumuje w przytulnej przystani niż pojawia się na Wiśle. Inwestycja powstała w 2013 roku, a jej koszt wyniósł blisko 1,6 miliona złotych. Część pieniędzy pochodziła ze środków unijnych.
Scena to zadaszona wyspa przycumowana w korycie rzeki w odległości około 20 m od umocnionego brzegu. Obiekt, który miał uatrakcyjnić dotychczasowe zaplecze kulturalne, dość szybko stał się przedmiotem krytyki. Po pierwsze dlatego, że scena jesienią, zimą i wczesną wiosną jest niewykorzystywana i cumuje w przystani. Jak tłumaczył w 2013 roku Jacek Kuźniewicz, ówczesny zastępca prezydenta miasta, „takie są warunki Zarządu Gospodarki Wodnej, który wydał zgodę na pojawienie się sceny. We wskazanym okresie istnieje duże ryzyko znaczącego podwyższenia się stanu wody oraz pojawienia się kry”.
Scenę krytykował także ówczesny radny Sławomir Bieńkowski, który na swoim blogu napisał: Artyści odmawiają występów na scenie z prostych wydaje się i logicznych powodów: brak zaplecza scenicznego, małe rozmiary sceny, słaba akustyka, utrudniona widoczność na to co się dzieje na scenie z miejsc na widowni, brak zaplecza sanitarnego. Już widzę jak Maryla Rodowicz będąca w potrzebie zbiega ze sceny trapem, pędzi do płatnej toalety na Bulwarach, wrzuca 2 zł i ma 15 minut aby… odpocząć. Po 15 minutach drzwi toalety się otworzą, bo tyle czasu dano użytkownikom na skorzystanie z tego cudu techniki za parędziesiąt tysięcy złotych.”
Teraz scenie, a przy okazji tym, którzy ją wymyślili, dostało się od Szymona Krawca. W artykule „Najgłupsze inwestycje w Polsce” zamieszczonym w tygodniu WPROST autor tak między innymi opisuje funkcjonowanie obiektu: „Najgorzej jest, jak podczas koncertu lunie deszcz. Wtedy stan w rzece gwałtownie się podnosi, a władze drżą, że scena odpłynie wraz z występującymi na niej wykonawcami”. Powołując się z kolei na słowa jednego z urzędników zarządzającego sceną pisze, że puszcza się na nią praktycznie tylko amatorskie zespoły. Anonimowy urzędnik przyznaje, że obiekt to „kompletny niewypał”, ale rocznie trzeba zorganizować osiem imprez, bo w przeciwnym wypadku przepadnie unijna dotacja.
Artykuł Krawca w swoim stylu skomentował Janusz Korwin-Mikke: „Tak właśnie wygląda dobroczynna działalność UE. Robimy cos, co robione chałupniczo kosztowałoby milion. UE daje pieniądze - więc trzeba robić z całym sztafażem, ekspertyzy, kwalifikacje, uprawnienia - i kosztuje to 6 milionów. Z czego 2/3 pokrywa Unia... A ponadto, "by nie zmarnowały się dotacje" często robimy coś całkiem niepotrzebnego. No, przy budowie ktoś zarobi…”.
A co Wy, drodzy internauci, sądzicie o włocławskiej pływającej scenie? Zapraszamy do dyskusji.