Afera stuzłotowa we Włocławku. Jakie miasto, takie afery. Chłop żywemu nie przepuści, włocławianie kochają seanse nienawiści, nakręcają się nawet przy drobnych cwaniactwach. Oczywiście, że zachowanie S. bulwersuje, ale on nie jest czarną owcą wśród niewiniątek, tylko jego nieszczęście polega na tym, że zasłużony działacz partyjny redaktor K. wziął go sobie na cel do odstrzelenia. Gawiedź ma radochę, redaktor pracę, prokuratura i sąd się nie nudzą, tylko podatnik zapłaci kilkanaście tysięcy złotych za bezproduktywność organów władzy. Ludzie, czyście ogłupieli, cała sprawa kręci się wokół połowy baku benzyny! Gdybym tak jak redaktor K. spędzał kilka tygodni na osaczaniu konkretnych polityków, to na każdego bym coś znalazł. Jeden używa służbowego laptopa w domu, drugi komórki, trzeci zjadł drogą kolację na koszt milionera itp. itd. Chyba wzorem Cejrowskiego wyposażę się w rękawiczki do czytania brukowców. Swoją drogą jak tak dalej pójdzie, to spora grupa ludzi czytających czerwoną gazetę będzie święcie przekonana, że rzeczniczka pana prezydenta ma na imię Barbara, a nie Monika. To jaki kolejny nius? Proponuję tytuł na pierwszą stronę: "Prawica pierze brudy", a w zajawce: "Znany prawicowy polityk uszkodził podczas czyszczenia oczko łańcucha przewodniczącego. Straty urzędu wyniosły 7 złotych i 30 groszy. Oburzona sprawą lewica złożyła donos do prokuratury."