Szkolne rewolucje w stołówkach i sklepikach
Ustawa o zdrowym żywieniu, która obowiązuje od 1 września, jest krytykowana przez uczniów. Sklepiki szkolne świecą pustkami albo są likwidowane. Coraz mniejszą popularnością cieszą się automaty z napojami i jedzeniem. A do szkolnych stołówek dzieciaki przemycają sól, bo, jak twierdzą, inaczej obiadu nie da się zjeść.
Idea wprowadzenia nowych zasad żywienia uczniów z pewnością jest słuszna, ale nawyki, nie tylko zdrowotne, zdobywa się poprzez edukację, a nie przepisy prawa. Spora część dzieci nie rozumie zatem, dlaczego ze szkolnych sklepików (jeśli jeszcze funkcjonują) zniknęły drożdżówki, ciasta, słodycze i chipsy, a automatach (tych, co zostały), zamiast batonów i puszek ze słodkimi napojami są paczuszki z orzechami i ziarnami i napoje o niskiej zawartości cukru. Spora część uczniów kupuje sobie zatem ulubione produkty z drodze do szkoły.
Najczęściej kupuję sobie drożdżówki, pizzerynki, coś do picia, a jak mam akurat więcej pieniędzy, to jakiegoś batona. Nie uważam, żeby mi groziła nadwaga, bo lubię sport i nadmiar kalorii wybiegam - mówi nam 13-letni Adrian.
W stołówkach szkolnych - rewolucja. Potrawy można doprawiać solą morską, słodzić - miodem Ale szkół nie stać na takie zakupy. Panie kucharki wysłuchują więc niekończącego się narzekania na obiady.
Bez smaku, mdłe, kwaśne, panie nie umieją gotować. Umiejętności mamy takie jak rok temu, ale rygorystyczne przepisy nie pozwalają na tradycyjne gotowanie. Nie wiem, czy dzieci szybko się przyzwyczają do nowego jedzenia, na razie nawet największe głodomory narzekają - mówi jedna ze szkolnych kucharek.
Okazuje się, że dość zadziwiający sposób na zachęcenie dzieci do zjedzenia obiadu w szkole mają niektórzy rodzice.
Tata przyprowadził synka do szatni i mówi: jak zjesz cały obiad, to w nagrodę pójdziemy do McDonalds'a. Mamy obiecują lody, słodycze i kebaby - zdradza nam pracownica jednej z podstawówek.
Osobna historia to śniadania przynoszone przez dzieci z domów. Rzadko zdarza się, by w plecaku znalazły się tradycyjne kanapki z wędliną, sałatą czy pomidorem.
Jeśli kanapka to biały chleb czy bułka, z których wypływa nutella. Dzieci mają też ciastka, batony, chipsy, czasem są jabłka. Pamiętam, jak w mojej klasie była dziewczynka, której rodzice przygotowywali naprawdę zdrowe śniadanie: kanapkę z ciemnego pieczywa, zawsze jakieś owoce, ale największe zdziwienie pozostałych uczniów wzbudzało to, że dziewczynka z apetytem jadła pokrojoną marchew - opowiada wychowawczyni klasy III szkoły podstawowej.
Największe oburzenie wprowadzeniem ustawy panuje wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych, zwłaszcza tych pełnoletnich. Są rozgoryczeni, że także im nakazuje się, co mają jeść, a czego nie powinni.
Mam prawo do głosowania, mogę legalnie kupić browar, a nawet pigułkę wczesnoporonną, a ktoś zadecydował, że nie mogę w szkole kupić sobie napoju energetyzującego czy naturalnej kawy. Wiadomo, że będę sobie te zakazane rzeczy kupowała w sklepie osiedlowym. I z premedytacją wypiję sobie colę na przerwie. Mleko i maślanka w moim wieku mnie nie interesują - mówi 18-latka.
Zgodnie z nowymi przepisami w szkołach mogą być dostępne produkty mleczne, kanapki z pełnoziarnistego lub razowego pieczywa, ale bez sosów czy majonezu. Może być za to keczup o ściśle określonej zawartości pomidorów i szynka zawierająca mniej niż 10% tłuszczu. Do picia uczniom można uczniom zaoferować źródlaną wodę, soki owocowe i warzywne, herbatę i kawę zbożową.
Za nieprzestrzeganie nowych przepisów placówki oświatowe mogą zapłacić karę w wysokości od 1 do 5 tysięcy złotych.