Zza krat walczył o mieszkanie
Od urzędnika miał usłyszeć, że powinien wracać do więzienia, bo tam dadzą mu jeść i będzie miał dach nad głową. – Czułem i czuję się oszukany, bo Urząd Miasta wykorzystał fakt, że przebywałem w zakładzie karnym – uważa Marek Ptaszyński.
10 lat czekał na mieszkanie socjalne – i w końcu udało się. Niestety to szczęście nie trwało długo. Pan Marek, jak sam mówi narozrabiał, dlatego trafił do więzienia. Wtedy pojawiły się jego problemy. – Zaczęło się, gdy poszedłem siedzieć – opowiada. – W tym czasie kończyła się moja umowa na użytkowanie mieszkania przy ul. Ptasiej. Próbowałem interweniować z zakładu karnego, byłem jednak na straconej pozycji. Szukałem pomocy u Jarosława Kaczyńskiego, Eugeniusza Kłopotka i lokalnych polityków – bez rezultatów.
Ptaszyński napisał upoważnienie dla brata, by ten przedłużył w jego imieniu umowę. – Rachunki płaciłem regularnie, zawsze z nadpłatą nie podejrzewałem nawet, że może się nie udać – dodaje. – Konsultowałem się z prawnikiem i ten powiedział mi, że jestem chroniony prawem i nie można mnie pozbawić mieszkania. O upoważnieniu urzędnicy w ogóle nie chcieli słyszeć. Później jednak okazało się, że dokument napisany przez pana Marka idealnie nadaje się do tego, by rozwiązać z nim umowę, choć jego intencja była inna. – Brat pana Ptaszyńskiego dobrowolnie zrzekł się mieszkania – tłumaczy Monika Budzeniusz, rzecznik prasowy prezydenta Włocławka. – W upoważnieniu było napisane przecież, że krewny może wykonać wszystkie czynności związane z mieszkaniem. Sprawę mieszkańca trzeba ponownie rozpatrzyć. Będzie się nią zajmować komisja socjalna i przez to musi potrwać.
Miasto twierdzi, że skoro mieszkaniec, a właściwie jego brat, skoro zrzekł się mieszkania, to póki co na kolejne nie ma co liczyć. Pan Marek musiałby ponownie znaleźć się na liście osób oczekujących na lokal socjalny. Od jednego z urzędników „lokalówki” pan Marek miał usłyszeć, że powinien wracać do więzienia, bo tam dadzą mu jeść i będzie miał dach nad głową.– Jeśli taka sytuacja miała miejsce, to pozostaje mi przeprosić pana Ptaszyńskiego, bo nikt nie ma prawa do tego typu interpretacji – mówi rzecznik prezydenta.
Prawo teoretycznie chroni osoby opuszczające zakład karny. Gwarantuje im to ustawa o pomocy społecznej, a także porozumienie zawarte w 2000 r. przez Centralny Zarząd Służby Więziennej i Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Przepisy głoszą, że tym, którzy opuszczają więzienia należy się pomoc w znalezieniu mieszkania czy pracy. Jak do tego prawa ma się postępowanie włocławskich urzędników? – Nikt panu Ptaszyńskiemu pomocy nie odmawia – przekonuje Monika Budzeniusz. – Skoro dobrowolnie zrzekł się mieszkania to musi poczekać. Zdarzenie, nazwane przez urzędników „dobrowolnym zrzeczeniem” miało miejsce w 2008 roku. Marek Ptaszyński opuścił zakład karny w czerwcu 2009 r. i od tamtej pory pomieszkuje kątem u brata czy znajomych, bo nikt nie wyciągnął do niego ręki.
Miasto tłumaczy się tym, że w swoich zasobach ma mało mieszkań. – Na lokalne socjalne czeka wiele osób, w trudnej sytuacji życiowej, na przykład matki z dziećmi – dodaje Budzeniusz. – A w przypadku pana Marka Ptaszyńskiego, to jest specyficzna sytuacja. Ten człowiek złamał prawo, dlatego przebywał w zakładzie karnym, a na listach znajdują się osoby, które żyją zgodnie z literą prawa. Nic nie stoi na przeszkodzie, by mieszkaniec próbował układać sobie życie sam, znalazł pracę i wynajął jakieś mieszkanie.
Joanna Chrzanowska