Red: Panie prezydencie, na forach internetowych, pod artykułami zamieszczanymi w wersji elektronicznej, bardzo często pojawiają się słowa krytyki pod Pana adresem. Internauci obwiniają Pana za ciągle rosnące bezrobocie, źle wydawane pieniądze miejskie i te pozyskane z Unii, a nawet za rozbiórkę byłych zakładów Ursus.
Andrzej Pałucki: Zacznę od legendarnego Ursusa. Dziś słyszę, że tak gnębiłem przedsiębiorcę podatkami, aż musiał rozebrać zakład, bo nie był w stanie podatków zapłacić. Wskaźniki wysokości podatków dostajemy z ministerstwa. Któryś rok z kolei, składając projekt uchwały o podatkach, nie wykorzystuję maksymalnego wskaźnika. W tym roku różnica między wskazaniem ministerstwa a moim wnioskiem wyniosła 4 miliony złotych. Wracając do Ursusa - tam od ponad dwudziestu lat nie ma żadnej produkcji, wiec nie było kogo i czym gnębić. Wszyscy uważamy za świętość własność prywatną, a to jest właśnie taka własność i jeśli właściciel chce rozebrać obiekt, to tak robi.
Jeśli chodzi o bezrobocie, to sam bardzo ubolewam, że samorząd nie ma instrumentów, aby poprawić sytuację na rynku pracy. Przestałem wierzyć, że osoby, które podnoszą tę kwestię, czynią to w dobrej wierze. Wynika to raczej z ich małej wiedzy o przepisach. Często takie opinie wypowiadają ludzie, którzy od lat funkcjonują w samorządzie i doskonale wiedzą, że oddziaływanie samorządu jest tylko poprzez stwarzanie warunków do inwestowania w mieście. A jeśli chodzi o te warunki, to obecnie Agencja Inwestycji Zagranicznych oraz kierownictwo Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, uznała nas jako miejsce strategiczne dla tych organizacji. Stąd też przysyłają nam coraz więcej rozmówców, którzy w przyszłości mogą zostać inwestorami. Każdy z nich ma taką paletę ofert na terenie Polski, że po prostu przebiera jak w przysłowiowych ulęgałkach. Kiedy przyszła do nas grupa Solvay, która w kwietniu zacznie budować zakład w naszej strefie, to na dzień dobry powiedzieli nam, że mają siedem lokalizacji w Polsce. Po długich rozmowach, podczas których przedstawialiśmy swoje argumenty, wygraliśmy. WIKA, która ma zakład we Włocławku, też nie ograniczyła się do naszego miasta, tylko rozmawiała z Kowalem i Brześciem Kujawskim.
To nigdy nie jest tak, że wszyscy do nas pędzą, bo nazywamy się Włocławek, jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi, najmłodsi i najskuteczniejsi. O wszystko trzeba walczyć. W tej chwili prowadzimy rozmowy z grupą, która chce budować bardzo ciekawe, nowatorskie przedsięwzięcie związane z recyklingiem. W przyszłości firma ma się przekształcić w zakład doświadczalno-naukowy, w którym będą rozwijać nowe technologie Rywalizujemy o ten zakład, wcale nie jakiś gigantyczny, bo ma zatrudniać około 40 osób, ze Szczecinem. Dzisiaj wszystkie miasta biją się o inwestora. W czasie recesji ogólnoświatowej, a szczególnie dotyczącej strefy euro, jest to szczególnie trudne. Uważam, że tutaj nic nie mamy sobie do zarzucenia, a gdybym chciał odpowiadać w takiej samej tonacji, w jakiej mi stawia się zarzuty, to bym zapytał: jakiego inwestora pozyskaliście ? Jeżeli mówimy, że dbamy o rozwój Włocławka , że kochamy Włocławek i że działamy dla dobra wspólnego, publicznego i jesteśmy na przykład radnymi, to te obowiązki równo się rozkładają. Oczywiście większa odpowiedzialność ciąży na prezydencie, ale zarówno wybrany przez mieszkańców prezydent jak i radni powinni wspólnie działać dla dobra miasta.
Red: Kiedy rozmawiałam z Pana zastępcą, Jackiem Kuźniewiczem, ten zwrócił uwagę, że negatywne komentarze, zwłaszcza te publikowane w sieci, są dodatkowym źródłem informacji dla potencjalnych inwestorów.
A.P.: Tak dokładnie jest. Przynajmniej kilka rozmów dotyczyło atmosfery w mieście. Firmy, szczególnie zachodnie, w dużej mierze korzystają z informacji i opinii i niekoniecznie musi to być informacja ekonomiczna, ale obyczajowa. Mają na przykład wydruki i tłumaczenia z naszych sesji Rady Miasta i z portali internetowych. Kilkugodzinna rozmowa toczy się wtedy wokół zagadnień "ale u was to jest tak i tak, dlaczego robicie bulwary, wy jesteście biednym miastem". U nas jakiś slogan przylgnął - jak się chce coś powiedzieć "wielkiego", to się mówi "i w tym BIEDNYM mieście...". I nasi rozmówcy podnoszą te same argumenty, co krytykujący.
Red: A krytyka dotyczy także pozyskanych środków unijnych i wydawania ich na "złe inwestycje".
A.P.: Nigdy przez te dwadzieścia lat, miasto nie pozyskało takiej ilości środków unijnych jak w tej chwili. Opowiadanie, że zdobyliśmy za mało, absolutnie nie jest uzasadnione. Był czas, że mieliśmy pierwsze miejsce w Polsce w pozyskiwaniu unijnych pieniędzy jako powiat grodzki. Byłaby to megalomania, gdybym powiedział, że ja je zdobyłem . Udało mi sie stworzyć taki zespół, który pozyskał historycznie największe środki. Uważam, że dobre kierowanie zespołem ludzi polega na tym, żeby nie ograniczać im swobody myślenia i działania, natomiast trzeba tę pracę koordynować.
I teraz inwestycje... W programach unijnych jest określona tematyka, na którą można pozyskać środki. To nie jest tak, że chcę zdobyć sto milionów euro, dostaję je i razem z zespołem myślimy, na co tu by je wydać. My musimy przedstawić program, zadania do wykonania w mieście "wchodzące" w program, który przyszedł. Programy przez nas proponowane zatwierdzała Rada Miasta. Dzisiaj, którzy są już kolejną kadencję, mają jakąś amnezję i mówią, że nie mają z tym nic wspólnego albo że "ja głosowałem inaczej". Rada nie może być występem solistów. Tu decyduje większość, bo taka jest demokracja. A czy inwestycje są potrzebne? Tak, każda z nich, bo przez lata słyszeliśmy, że Włocławek odstaje od sąsiednich miast. I to była prawda. Ten intensywny program inwestycyjny, który obecnie prowadzimy, jest jak gdyby doganianiem straconego czasu.
Wspomniał Pan o Radzie Miasta. Podczas sesji radni systematycznie przepytywali Pana między innymi z celowości realizowanych działań i o pieniądze, ale nie te unijne, tylko pożyczane.
Takim klasycznym przykładem mogą być pytania, dlaczego jeszcze nie przebudowuję "jedynki". Kiedy przystąpiliśmy do tej inwestycji, to ci, którzy krytykowali brak remontu, głosowali przeciwko emisji obligacji na "jedynkę" A przecież musimy dopłacić część pieniędzy do tych pozyskanych z Unii. Stracono punkt do krytyki, więc szukano innego. Mało tego, w momencie, kiedy rada przegłosowała obligacje, to ci sami, którzy głosowali przeciwko, złożyli propozycję zdjęcia z budżetu 65 milionów złotych z "jedynki", kiedy my potrzebowaliśmy 50 milionów złotych. To wyraźnie pokazało, że nie odróżniano wydatków inwestycyjnych od bieżących.
Red: Chyba niezbyt łatwo pracuje się, kiedy z wielu stron słyszy się słowa krytyki...
A.P.: Ale nie tylko krytyki! Bardzo chętnie wysłuchuję opinii i propozycji dotyczących rozwoju miasta dostaję je od obywateli, którzy często są dla mnie anonimowi. Przysyłają je drogą mailową lub przekazują podczas spotkań. Co prawda nie zawsze je można zrealizować natychmiast, bo nie pozawalają na to względy organizacyjne, finansowe i dokumentacyjne, ale są do wykorzystania w projektach wieloletnich.
Red: Pytanie o niełatwą pracę zadałam myśląc już o następnym - czy ma Pan zamiar ponownie starać się o fotel gospodarza miasta w przyszłorocznych wyborach samorządowych? Jeśli tak, to czy będzie to lista SLD, a może jakieś stowarzyszenie?
A.P.: Odpowiem w odwrotnej kolejności niż zadane pytanie. Pełniąc funkcję prezydenta i wiceprezydenta, nigdy nie wypowiadałem się na tematy polityczne. Nawet od kilku lat nie pełnię funkcji w SLD. Szanuję poglądy polityczne wszystkich pod warunkiem, że robią z nich pożytek na właściwej płaszczyźnie. Uważam, że im mniej polityki w samorządzie, ty lepiej dla samorządu i miasta. Rozmawiam z ludźmi o różnej proweniencji politycznej i z każdym znajduję język porozumienia, bo dyskutujemy o sprawach istotnych dla samorządu. W takim samym duchu staram się rozmawiać z mieszkańcami.
Natomiast jeśli chodzi o kandydowanie... Nigdy nie planuje tak daleko. Złożyłem pewną ofertę mieszkańcom Włocławka, która została przez nich wykupiona poprzez zagłosowanie na mnie. W tej chwili intensywnie się koncentruję nad wypełnieniem tej oferty, co przyznam, nie jest łatwe, ale zdawałem sobie z tego sprawę. Przedstawiłem program bardzo napięty wymagający ode mnie i moich współpracowników dużego wysiłku. Więc nawet nie bardzo mam czas na to, aby zastanawiać się nad przyszłorocznymi wyborami. Koncentruję się na wywiązaniu kontraktu zawartego z włocławianami. Gdyby zadała mi pani takie pytanie w obecności żony, to pewnie jej wzrok byłby taki jak Bazyliszka, bo dystansuje się od mojego uczestnictwa w życiu publicznym w takiej formie, głównie z uwagi na deficyt czasu dla rodziny, ale staram się to nadrabiać. Prezydentura to misja wymagająca wyrzeczeń, ale i dająca wiele satysfakcji.
Red: Dziękujemy za rozmowę.