W poniedziałek odbyła się pierwsza rozprawa przeciwko 28-letniemu Krzysztofowi M., który 12 lipca zabił psa kompana, u którego mieszka. Zwierzak pojawił się w ich domu kilka miesięcy wcześniej, kiedy Sebastian Cz. przeczytał ogłoszenie internetowe, że ktoś chce psa oddać. Jak przyznał, wtedy jeszcze miał na tyle dobrą sytuację materialną, że mógł sobie pozwolić na posiadanie psa. Z czasem jednak utrzymanie czworonoga stało się zbyt uciążliwe. Dodatkowo zwierzę miało chorować, a systematyczne leczenie wymagało pieniędzy. Jak zeznał właściciel, między nim a oskarżonym miało dojść do rozmowy, podczas której Krzysztof M. zaproponował oddanie psa do jego babci.
Feralnego dnia Sebastiana Cz. nie było w domu. Kiedy wrócił, miał się zapytać co stało się z Wolfem. Według jego relacji kolega miał odpowiedzieć, że psa wywiózł. O tym, co naprawdę się wydarzyło, dowiedział się od policji.
Z zeznań, które złożył oskarżony podczas zatrzymania, wynika, że rano był zamroczony jeszcze alkoholem i dopalaczami. Wziął psa na smycz, założył mu kaganiec, a do plecaka schował nóż. Miał podobno "jedynie" przywiązać psa do latarni. Dlaczego zadał mu aż siedem ciosów nożem? Tego nie pamięta. Po powrocie do domu wyczyścił nóż, odłożył go na miejsce, a ubranie ze śladami krwi zostało wyprane przez jego konkubinę.
Psa znaleźli przechodnie i zawiadomili służby oraz Fundację "Emir". Zwierzę zostało przewiezione do lecznicy weterynaryjnej, ale mimo wysiłków lekarzy - nie przeżyło. Wolf miał między innymi przebitą wątrobę i przeponę. Był ponadto bardzo zaniedbany i wychudzony.
Podczas poniedziałkowej rozprawy Krzysztof M. nie chciał składać dodatkowych zeznań. Powiedział jedynie, że nie ma pracy, stałego zameldowania, a mieszkał u kolegi, żeby móc odbierać korespondencję. Przyznał, że jest uzależniony od alkoholu i narkotyków. Bardzo żałuje tego, co się stało, ale "nie można cofnąć czasu i zwrócić zwierzęciu życia". Prosi o rok więzienia w zawieszeniu.
W trakcie rozprawy wyszło na jaw, że właściciel zabitego psa bardzo szybko sprawił sobie nowego "przyjaciela" - szczeniaczka. Pytany, dlaczego wziął kolejnego zwierzaka, skoro nie miał środków na utrzymanie poprzedniego, odpowiedział, że "na małego pieska nie trzeba mieć środków finansowych". Na szczęście działacze fundacji w porę odebrali mu psiaka, który był w fatalnym stanie - miał mnóstwo pcheł, które zagrażały jego życiu.
Na sali sądowej, zgodnie z zapowiedzią zjawili się działacze Fundacji "Emir", którzy jeszcze przed rozprawą zorganizowali demonstrację w obronie życia zwierząt.
Chcemy pokazać, że domagamy się tego najwyższego wyroku (do trzech lat pozbawienia wolności za zabójstwo zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem). Jesteśmy oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie, jesteśmy adwokatem tego psa, jego głosem mówiła Joanna Jóźwik, szefowa włocławskiego koła Fundacji "Emir".Mecenas Mateusz Łątkowski, oskarżyciel posiłkowy z ramienia fundacji, będzie wnosić o wymierzenie oskarżonemu kary bezwzględnego pozbawienia wolności.
Kolejna rozprawa odbędzie się 22 stycznia, kiedy to zeznawać będą między innymi świadkowie oraz lekarki udzielające pomocy psu.