Potępiamy przemoc wobec dzieci?
Sytuacja z wtorku. Idą dwie mamy, które przyszły odprowadzić dzieci ze szkoły do domu. Dyskutują zawzięcie i nie bardzo mają ochotę wysłuchać, że mała Natalka dostała uśmiechniętą buźkę za pracę na lekcji, a jej koleżanka Angela jako pierwsza wykonała zadanie na lekcji. Dziewczynki za wszelką cenę chcą się pochwalić szkolnymi osiągnięciami, ale mamy wolą poplotkować. Wreszcie jedna nie wytrzymuje i krzyczy do córki: jak się za chwilę nie zamkniesz ryja, to dostaniesz wp***. Nikt z pozostałych rodziców nie reaguje. Przecież NIC strasznego się nie stało...
Tata spaceruje z synkiem, który radośnie wykrzykuje, że zna marki przejeżdżających samochodów. W pewnej chwili "opiekun" dziecka traci nerwy i ucisza chłopczyka: Nie drzyj papy bachorze jeden, wracamy do domu, bo nie umiesz się zachowywać na ulicy. NIC się nie stało...
Mama kilkuletniej dziewczynki ciągnie dziecko za rękę i pokrzykuje: przebieraj szybciej tymi tłustymi kopytami. I znowu NIC się nie stało.
Nie wiem, co działo się potem w domach tych dzieci. Może skończyło się na klapsach za "złe zachowanie", a może karą, że "dzisiaj nie ma oglądania bajek". Dziecko popłacze, uśnie zmęczone łzami. Jego płacz sąsiedzi najczęściej skwitują: co ten dzieciak się tak drze. Spokoju nie ma we własnym domu.
Zdecydowane reakcje pojawiają się, kiedy dochodzi do tragedii, takiej jak ta, kiedy malec został skatowany przez przyjaciela matki dziecka. Tyle, że juz wówczas na zdecydowaną reakcję wobec przemocy jest za późno. Ile dzieci można by było ochronić przed przemocą, kiedy byśmy zareagowali na sytuację Natalki, Angeli, znawcy marek samochodów i malucha, który zbyt wolno porusza się na nóżkach.
Ale przecież NIC się nie stało...